Koniecznie
Tak sobie jeszcze pomyślałem, czytając w necie różne opinie. Co jakiś czas pojawia się zarzut, że jest schematycznie, że żołnierze są źli do szpiku kości (nie wszyscy), a Navi są super, piękni, czyści i niewinni (tacy niewinni to nie są, większość to wojownicy, można też wyczytać między wierszami, że toczą się tam jakieś spory między klanami). No i przypomniała mi się książka, którą ostatnio czytałem - Svena Lindqvista - "Wytępić całe to bydło":
http://www.gandalf.com.pl/b/wytepic-cale-to-bydlo/
I ona w sumie opisuje to, co mamy okazję oglądać w tym filmie. Ja wiem, że kolonializm wydaje się dziś tak bardzo odległy, ale czytelnicy książki tego szwedzkiego autora przekonają się, że to, co opisuje nie jest tak znowuż odległe od tego, co znamy z rzeczywistości obecnej, na dodatek, podwaliny naszej "cywilizacji" nie do końca są tak szlachetne, jak często byśmy chcieli wierzyć. Cały "dowcip" polega na tym, że podobnie jak ten wariat z bliznami w "Avatarze", swego czasu np. Brytyjczycy - kaganek przecież oświaty i postępu - z całą premedytacją - zgodnie z tytułem - "wytępiali" prymitywnych - według nich - tubylców w sumie głównie dla... własnej satysfakcji. Do czasów konkwisty nawet nie ma co się cofać...
Ja wiem, że czasem jest tak, że postęp, rzeczy pozytywne dzieję się, bo człowiek zdobędzie się na straszliwe czyny, ale to nie zwalania mnie z choćby chwili refleksji, czy rzeczywiście warto było... Ekologiem również nie jestem, ale jak się patrzy na piękno Pandory, to aż smutno się robi, że można - pal sześć kwiatki i drzewa - ale samo w sobie piękno - niszczyć.
Myślę sobie, że skoro "Avatar" skłania do takich rozważań, to nie jest AŻ tak trywialny, jak to się z pozoru wydaje
Tak czy siak, "Avatar" nie mówi nic nowego, bo i czemu miałby? Ani "Moon" (ten to już w ogóle powtórka z rozrywki, każdy kto czytał cokolwiek Dicka od ręki połapie się w "meandrach" fabuły i przesłania), ani "Dystrykt 9" nie nicowały świata na opak. "Avatar" również nie. Cała sztuka polega na tym, że o czymś, co bardzo dobrze znamy (Mamoń się kłania

), opowiadają w bardzo atrakcyjny sposób, co ważne - nie zapominają o emocjach, a w przypadku "Avatara" dodatkowo serwują maestrię współpracy z komputerem. Jeśli nowe kino s-f ma tak wyglądać, to chyba będę musiał się przeprosić z tym gatunkiem i częściej zaglądać, co ma nowego (w dzisiejszych czasach, gdy wydaje się, że już wszystko było !!) do zaoferowania
Aa, i jeszcze ten wątek romansowy - no wiem, blee, bo to ckliwe i w ogóle bez sensu, bo winni tylko się strzelać, krew przelewać, armatki montować

A ta część filmu, choć zupełnie oczywista ("Tańczący z wilkami"), jest w sumie dość specyficzna. Bo jak się nad tym zastanowić, to jest to taki prawdziwy związek ponad podziałami

Navi, choć ludzcy, to jednak są inni - choćby już w rozmiarach, ale przede wszystkim, w filozofii życia - te ich związki z naturą, itp. A tu dość swojski marine (co daje okazję do całkiem fajnych gagów) próbuje zdobyć dziewczynę wodza

I co by nie mówić, to się na ekranie sprawdza, wiem, że trudno w to uwierzyć, że jakieś niebieskie komputerowe kukły mogą wywoływać swoim zachowaniem emocje, ale tak właśnie jest
No i tu dochodzimy do jeszcze jednego elementu - aktorstwa. To oczywiście żaden De Niro czy Nicholson style, ale też sobie myślę, jak oni by się w czymś takim odnaleźli? To chyba już zupełnie inne pokolenie, nie ma sensu w ogóle tego porównywać. Ale to też jakaś sztuka - nadać swoją grą w blue boxie (czy co tam wykorzystywano) znamiona prawdziwego życia komputerowo wygenerowanym istotom. A trzeba przyznać, że te niebieskie koty - żyją - nie są tylko animowanymi - nomen omen - avatarami
