W przypadku pisarzy bardzo często formułuje się zasadę, że dopiero druga książka znakomitego debiutanta potwierdzi jego rzeczywiste zdolności - debiut mógł być tylko jednorazowym błyskiem talentu, a sam autor poza nim nie ma nic więcej do powiedzenia.
Gdyby tę zasadę zastosować do seriali, to drugi sezon mógłby być takim wyznacznikiem, czy serial jest naprawdę coś wart, czy też nie.
W przypadku "Heroes" takie zestawienie nie prowadzi do optymistycznych wniosków.
Po pierwsze - drugi sezon to mit. To było coś w rodzaju niesamodzielnego dodatku, jak w przypadku gier komputerowych. Takie "Heroes 1.5". Jako danie samodzielne nie sprawdza się zupełnie. Nie zostało nic z zapowiedzi twórców, że otrzymamy zupełnie nową historię, że będą nowi bohaterowie (ci niby byli, ale w sumie ich rola ograniczyła się do wypełniania fabuły odcinków, bo nic sensownego nie wnieśli).
Cały "drugi" sezon to takie dopowiedzenie do sezonu pierwszego, w zasadzie dokładnie o tym samym, w trochę zmienionych dekoracjach. I nic więcej - a od serialu takiego jak "Heroes" oczekuję czegoś innego, nowych doznań, a nie powielania formuły, która tylko raz może być świeża.
Oczywiście, nadal się to dobrze ogląda - serial nie schodzi poniżej pewnego poziomu, można się nawet w ostatnim odcinku wzruszyć - konfiguracje ludzkie się zmieniają dość niespodziewanie (choć przy dość ochoczym korzystaniu przez twórców z mocy uzdrawiających krwi jednej z postaci niczego nie można być pewnym, co znacznie osłabia emocjonalny wydźwięk dramatycznych wydarzeń - wskrzeszanie winno być czymś absolutnie wyjątkowym, a nie wydarzeniem codziennym).
Problem w tym, że na końcu wracamy do ... początku. Cały sens pierwszego sezonu, napięcie, które mu towarzyszyło, bierze w łeb. Nie jest to chyba dobrym rozwiązaniem.
Możliwe, że serialowi zaszkodził strajk scenarzystów - ale mam poczucie, że ci zaczęli strajkować już wcześniej - intelektualnie. Brak nowych pomysłów był widoczny już w początkach "drugiego" sezonu, kiedy o strajku tym pieniężnym nikt jeszcze nie słyszał.
Wracając więc do tej analogi z pisarzami: niestety, twórcy serialu nie podołali temu, co sami stworzyli. Nie udźwignęli własnego pomysłu. Jak autor, który po genialnym debiucie publikuje gniota. "Heroes 1.5" to może nie jest gniot, ale dzieło pierwszej świeżości to też nie jest. Zabrakło tej magi, która towarzyszyła "debiutowi". Cóż, zdarza się i tak, a nie każdy serial to "Dexter", czy "Weeds". Niestety
