Metallica "Death Magnetic"
No, płyta kupiona (i radość jeszcze w sklepie, że cena polska - czyli 36 złotych, a nie - jak się nastawiałem - 60 parę) i kręci się cały czas w odtwarzaczu. I jakie wrażenia? Na pewno bym przesadził, gdybym napisał, że płyta jest genialna, ale już bardzo dobra - jak najbardziej. Przynajmniej dla mnie
Słucha się tego tak, jakby Metallica nie nagrała nic od czasu "Black Album". Nie ma tu nic z rockowego brzmienia "Load" i "Reload", a przede wszystkim niewiele zostało z "St.Anger". Perkusja wróciła tam, gdzie jej miejsce, czyli idealnie podbija szalenie dynamiczne gitary (choć czasem gdzieś przebija niepotrzebnie wyeksponowane łomotanie, ale nigdy tak jak na poprzedniej płycie). Wróciły melodie, piosenki są rozbudowane, trwają po 7, 8 minut. Są szybkie, gwałtowne, potężne, czyli takie, jak winien brzmieć thrash metal w wydaniu Metalliki.
Pełno tu nawiązań do "...and Justice for All", niekiedy przypomina się "Masters of Puppets", ba, nawet "Ride the Lighting" gdzieś pobrzmiewa. Nie jest to płyta tak dobra, jak te starsze - ale, tak szczerze, ile razy można nagrać płyty wybitne? Metallica ma takie co najmniej trzy (w zasadzie to cztery, bo jeszcze "Black Album" jest dla mnie ucieleśnieniem ideału, ale nie jest to płyta tak powszechnie sakralizowana jak te poprzednie) i to nagrywane jedna po drugiej, a "Death Magnetic" jest bardzo dobry. To chyba i tak niezły wynik.
A że nie nie ma nic odkrywczego, zaskakującego, nowego na tej płycie? A ktoś tego oczekiwał? Chyba nie. Rzecz w tym, że jest to kapitalna kontynuacja tego, co zaprezentowali na trzech wymienionych powyżej płytach. Jak dla mnie - bomba.
I to dosłownie bomba - taki "All Nightmare Long" wbija słuchawki w uszy. I jak na razie to mój zdecydowany faworyt wśród 10 piosenek obecnych na płycie. Ale i "Broken, Beat & Scarred", "Cyanide" i instrumentalny (znowuż powrót do dawnych czasów - i to znakomity) "Suicide & Redemption" brzmią rewelacyjnie.
Nawet - moim zdaniem - najsłabszy utwór na płycie "The Unforgiven III" podoba mi się bardziej od "The Unforgiven II". A to dlatego, że druga część była prostą przeróbką pierwszego - to, co szybkie, zagrali wolno, a co, wolne, zagrali szybko. W przypadku trójki nastąpiła całkowita zmiana brzmienia, ale pozostał jakiś nieuchwytny klimat z poprzedniczek. Oczywiście, do oryginału nawet się nie zbliża. Ale przebić "Unforgiven" nie jest łatwo, a - jak dla mnie - jest to w ogóle niemożliwe.
Jedyne, co według mnie, wyraźnie ukazuje upływ czasu - to wokal Hetfielda. Nie jest już tak mocny, jak kiedyś; jest za to zdrowszy, co jest mało wychowawcze, bo wychodzi, że najlepiej śpiewało mu się, gdy zdrowego trybu życia nie prowadził
Generalnie i w ramach podsumowania - pierwsze, drugie i trzecie wrażenie jest bardzo dobre, a momentami nawet więcej. Na pewno nie każdemu się spodoba, będą głosy, że Metallica skończyła się:
a) po "Kill 'M All",
b) po "Ride the Lighting",
c) po "Masters of Puppets",
d) "...and Justice for All".
e) po "Black Album"
- w zależności od upodobań. Dla mnie z najnowszym albumem po prostu powróciła do świetnego brzmienia, szybkich, ale rozbudowanych utworów, drapieżnych riffów, czasem zachwycających solówek, interesujących tekstów.
Paradoksalne jest to, że Metallica odradza się albumem, którego głównym tematem jest śmierć
Po czasie:
Im więcej słucham, tym bardziej dochodzę do wniosku, że najwięcej na najnowszej płycie nawiązań jest do ... "Kill 'Em All", tej mitycznej, na której zdaniem wielu Metallica się skończyła. Bo jednak utwory na następnych płytach są wolniejsze, bardziej epickie. Jest trochę tak, jakby szybkość (przy wzięciu poprawki na wiek muzyków) została zaczerpnięta z "Kill 'Em All", a długość piosenek i ich układ (jak również w ogóle jednolity zamysł, coś w rodzaju konceptu) z trzech następnych. I im więcej słucham, tym bardziej mi się podoba. A na dodatek właśnie dzięki niej wróciłem do "Kill 'Em All", gdyż wcześniej traktowałem ją niesłusznie po macoszemu
