Stephen King "Ręka mistrza"
Na tę powieść czekałem z niepokojem, bo najnowsze osiągnięcia Mistrza - "Komórka", "Historia Lisey" - choć ciekawe, nie mogły się równać z Jego największymi dziełami. Głosy z zagranicy dochodziły jednak bardzo optymistyczne, że to powrót znanego i dobrego Kinga, ba, że to Jego najlepsza powieść od bardzo długiego czasu. I co? I głosy miały rację
Kupiona w piątek i od razu przeczytana, z drobną przerwą na sen. 634 strony cudownej historii. Nie spodziewałem się, że mając za sobą niespełna 50 przeczytanych książek Kinga, jestem w stanie dać Mu się jeszcze raz zaskoczyć. A tu proszę
Dawno nie czytałem historii tak smutnej, przejmującej, a jednocześnie wciągającej. Z tych 634 stron, pierwsze 400 parę - jak to często u Kinga bywa - to soczyste gadulstwo, piękny przykład, jak należy snuć opowieść.
Główny bohater ledwo uchodzi z życiem z wypadku, traci rękę, ma problemy z pamięcią. Wyjeżdża na wyspę - Duma Key (taki jest zresztą oryginalny tytuł powieści), na której w odosobnieniu stara się dojść do siebie. Odkrywa w sobie wielki talent malarski - ale jak łatwo się domyślić, nic nie jest takie proste, jakby się mogło wydawać. Obserwujemy jego zmagania z kalekim ciałem i umysłem, widzimy, jak układają się jego relacje z rodziną, cieszymy się z jego drobnych sukcesów. Przy okazji mamy możliwość obcowania ze scenami wielkimi - jak np. moment spotkania z jedną z najważniejszych postaci powieści - główny bohater zbliża się do niej (niego w zasadzie, bo to mężczyzna, ale taka winna tu być forma gramatyczna

) powoli, sukcesywnie zwiększając liczbę kroków, jakie może dziennie przejść. I widzi coraz lepiej - najpierw zarys sylwetki, później całą postać, wreszcie dostrzega czekający na niego leżak, itd. Trochę to trwa, a co ciekawe, ani przez moment nie jest nudne, czytając, towarzyszymy Edgarowi w tych wyprawach, czekamy, by się dowiedzieć, kim jest człowiek, w którego stronę codziennie podąża.
Musi być King jednak wielkim pisarzem, że po tylu napisanych powieściach, nadal jeszcze jest w stanie wymyślić takie sceny. Zresztą przez całą książkę ani razu nie czujemy wypalenia autora.
Niby przez dłuższy czas nie dzieje się nic strasznego, ale z każdą stroną napięcie narasta, atmosfera się zagęszcza, coraz więcej tajemniczych zdarzeń ma miejsce. Aż dochodzi do apogeum, finału rozpisanego na ostatnie 150 stron powieści. Dzięki czemu otrzymujemy jedno z najlepszych zakończeń w historii twórczości Króla (akurat finisze powieści Kinga nie za często są udane).
To już nie jest zwykły horror, to po prostu powieść psychologiczno-obyczajowa z elementami horroru (ale jak już jest ten horror, to potrafi przestraszyć). Ale podobnie jak w mojej ulubionej powieści Kinga, czyli w "Worku kości", ważniejsi od demonów i innych straszydeł są zwykli ludzie i to, jak sobie radzą z różnymi tragediami. A tych jest w powieści sporo.
Znakomita książka, nie tylko dla fanów grozy czy autora. Po prostu dla każdego, kto lubi dobrą literaturę. Paradoksalnie, ktoś, kto oczekuje krwi, flaków, podchodzi do horroru stereotypowo, raczej się zawiedzie. I pewnie się nie przebije przez tę część psychologiczno-obyczajową. Ale dla wszystkich innych - ona będzie właśnie najciekawsza. I dopiero w kontraście z nią - część finałowa nabiera wyjątkowego znaczenia.
A i zakończenie nie jest typowo optymistyczne. Powieść, choć podkreśla się w niej często konieczność radzenia sobie z problemami, nie daje łatwych odpowiedzi. Za wszystko trzeba płacić, w taki, czy inny sposób. A czas miniony - za co właśnie tak lubię horrory - dopomina się o swoje. To chyba jeden z ważniejszych problemów - zmaganie z tym, co było. A - jak mówi jeden z bohaterów książki -
przeszłość każdy tasuje, jak mu pasuje.