autor: Bostonq » 02 stycznia 2014, 02:41
Myślałem, że to już się nie uda, że nigdy nie skończę, tyle sezonów, odcinki po około godzinę i dwadzieścia minut. Na głowie mnóstwo spraw, zaległych obowiązków, również tutaj, złe myśli, złe sytuacje. Oczywiście, dojrzalej byłoby się z tym wszystkim zmierzyć, a ja oglądałem "Internat". I skończyłem. I była to moja największa przygoda serialowa, w jakiej miałem okazję uczestniczyć!
Zastanawiałem się, co napisać, jak to wytłumaczyć. Chyba się nie da, bo i tak jeśli ktoś nie załapie klimatu, to będzie się męczył specyfiką serialu, hiszpańskim stylem serialowej gry aktorskiej, tym, że techniczna strona nie jest taka, do jakiej przyzwyczaiły nas produkcje zachodnie.
A dla mnie to najbardziej sensowny, spójny scenariusz serialu typu "mystery", przy którym "Lost", a zwłaszcza jego zakończenie wypada dość blado. Tutaj prawie wszystkie wątki zostały domknięte, sensownie wyjaśnione, losy postaci znalazły swoje przypieczętowanie. A emocji w zakończeniu było więcej niż w niejednej superutytułowanej produkcji USA.
To jedyny serial, w którym całkiem logicznym wydawało mi się istnienie nastolatka z chorobą Alzheimera, maszyny, która jest w stanie przywrócić człowieka do życia, duchów, które uporczywie przekazują jakieś ważne wiadomości, odcinków, w których w pierwszej połowie, w czasie trwania kwarantanny dwie postaci biorą ślub, a w drugiej umiera osoba, która go im udzielała.
Postaci nie były nieśmiertelne, często najważniejsi bohaterowi umierali i odczuwałem z tego powodu emocje, których często próżno szukać w innych serialach. Oglądając całość, zżyłem się z bohaterami, nie byli mi obojętni, a co chyba najważniejsze, ewoluowali. Zmieniali się i wielką frajdą było patrzenie na to. Na końcu ostatniego odcinka jest takie coś w rodzaju teledysku, który zbiera najważniejsze wydarzenia - gdy go obejrzałem, zdałem sobie sprawę, jak wiele się w tym serialu wydarzyło, ile było zagadek, które zostały całkiem sensownie rozwiązane, ile było emocji.
Ba, jest to jedyny serial, w którym widziałem tak znakomicie wprowadzony element dydaktyczny. Rozmowy między Evelyn a Paulą to majstersztyki scenopisarstwa, potwierdzające, że można w przezabawny, nienachalny sposób dawać lekcje związane z ciążą, seksem, śmiercią, w zasadzie chyba wszystkim, co ważne dla człowieka.
I ta niesamowita atmosfera - tajemnicy, w której plączą się naziści, tajne projekty, genetyka, zjawiska nadprzyrodzone, ukryte miejsca, zagmatwane tunele, bohaterowie, z których wielu nie było tymi, za kogo początkowo ich mieliśmy. I miłości, te świetnie zagrane przez młodych aktorów relacje, pełne emocji, autentycznych przeżyć.
Pewnie, serial ma wiele wad, myślę, że dla wielu nie do przeskoczenia, pisałem o tym na początku. Tylko że te wady dla mnie były jakby dobrodziejstwem inwentarza - ten serial, gdyby był wycyzelowaną, doskonałą produkcją, nie byłby "Internatem", Czarną Laguną, którą mogłem poznać, zachwycić się nią, czerpać po prostu wielką przyjemność z oglądania, zapomnieć, że na zewnątrz jest źle i smutno, a to wielka zasługa sztuki, choćby tej z pozoru "niskiej", "popowej".
Myślałem, że to już się nie uda, że nigdy nie skończę, tyle sezonów, odcinki po około godzinę i dwadzieścia minut. Na głowie mnóstwo spraw, zaległych obowiązków, również tutaj, złe myśli, złe sytuacje. Oczywiście, dojrzalej byłoby się z tym wszystkim zmierzyć, a ja oglądałem "Internat". I skończyłem. I była to moja największa przygoda serialowa, w jakiej miałem okazję uczestniczyć!
Zastanawiałem się, co napisać, jak to wytłumaczyć. Chyba się nie da, bo i tak jeśli ktoś nie załapie klimatu, to będzie się męczył specyfiką serialu, hiszpańskim stylem serialowej gry aktorskiej, tym, że techniczna strona nie jest taka, do jakiej przyzwyczaiły nas produkcje zachodnie.
A dla mnie to najbardziej sensowny, spójny scenariusz serialu typu "mystery", przy którym "Lost", a zwłaszcza jego zakończenie wypada dość blado. Tutaj prawie wszystkie wątki zostały domknięte, sensownie wyjaśnione, losy postaci znalazły swoje przypieczętowanie. A emocji w zakończeniu było więcej niż w niejednej superutytułowanej produkcji USA.
To jedyny serial, w którym całkiem logicznym wydawało mi się istnienie nastolatka z chorobą Alzheimera, maszyny, która jest w stanie przywrócić człowieka do życia, duchów, które uporczywie przekazują jakieś ważne wiadomości, odcinków, w których w pierwszej połowie, w czasie trwania kwarantanny dwie postaci biorą ślub, a w drugiej umiera osoba, która go im udzielała.
Postaci nie były nieśmiertelne, często najważniejsi bohaterowi umierali i odczuwałem z tego powodu emocje, których często próżno szukać w innych serialach. Oglądając całość, zżyłem się z bohaterami, nie byli mi obojętni, a co chyba najważniejsze, ewoluowali. Zmieniali się i wielką frajdą było patrzenie na to. Na końcu ostatniego odcinka jest takie coś w rodzaju teledysku, który zbiera najważniejsze wydarzenia - gdy go obejrzałem, zdałem sobie sprawę, jak wiele się w tym serialu wydarzyło, ile było zagadek, które zostały całkiem sensownie rozwiązane, ile było emocji.
Ba, jest to jedyny serial, w którym widziałem tak znakomicie wprowadzony element dydaktyczny. Rozmowy między Evelyn a Paulą to majstersztyki scenopisarstwa, potwierdzające, że można w przezabawny, nienachalny sposób dawać lekcje związane z ciążą, seksem, śmiercią, w zasadzie chyba wszystkim, co ważne dla człowieka.
I ta niesamowita atmosfera - tajemnicy, w której plączą się naziści, tajne projekty, genetyka, zjawiska nadprzyrodzone, ukryte miejsca, zagmatwane tunele, bohaterowie, z których wielu nie było tymi, za kogo początkowo ich mieliśmy. I miłości, te świetnie zagrane przez młodych aktorów relacje, pełne emocji, autentycznych przeżyć.
Pewnie, serial ma wiele wad, myślę, że dla wielu nie do przeskoczenia, pisałem o tym na początku. Tylko że te wady dla mnie były jakby dobrodziejstwem inwentarza - ten serial, gdyby był wycyzelowaną, doskonałą produkcją, nie byłby "Internatem", Czarną Laguną, którą mogłem poznać, zachwycić się nią, czerpać po prostu wielką przyjemność z oglądania, zapomnieć, że na zewnątrz jest źle i smutno, a to wielka zasługa sztuki, choćby tej z pozoru "niskiej", "popowej".