M. pisze:Shedao, myśmy chyba do tego samego LO chodzili
Taaa? A taki wniosek to skąd?
Na Taken chciałem jechać do kina, ale moja dziewczyna stwierdziła że e-e, bo tam się tylko biją, więc nie było ani dyskusji o tym. Toteż zassałem sobie dvdripa, ale jako człowiek zajęty (piciem głównie, co nie zmienia faktu, że zajęty), jakoś wciąż nie zdążyłem. W ogóle, mam od cholery zaległości z ostatnich dwóch miesięcy, ale za to zobaczyłem po raz trzeci Dextera i Californication i zabieram się właśnie za drugi seans Supernaturala.
Tak się jakoś zdarzyło, że w tym tygodniu znalazłem się w kinie na trzech seansach, co jest o tyle ciekawe że wcześniej nie chodziłem do niego przez kilka miesięcy. W środę zaliczyłem sobie seans
Piły 5 - sam, bo propaganda inteligentuf z Filmwebu pt "e ale to pierdoły oni się tam tylko zabijają" wyjątkowo skutecznie zniechęciła już ogół społeczeństwa do tej serii. Fakt, tortury jak zawsze trzymają poziom (w tym odcinku jakby reżyser miał jakiś fetysz rąk), ale najbardziej mnie w Piłach kręci fabuła i te twisty akcji co chwilę. Może już nie jest to poziom 1 czy 2, ale wciąż - podobało się.
Wczoraj moja lepsza połówka wyciągnęła mnie na 22 Bonda, nieświadoma że żadnego wcześniejszego nie widziałem

toteż rano sobie jeszcze zaliczyłem
Casino Royale - całkiem niezłe. Craiga bardzo lubię, prócz niego nie bardzo się tam ktoś wyróżniał, ale film oglądało się przyjemnie. Tylko momentami trzeba było przymknąć oczy na takie kwiatki jak umiejscowienie elitarnej gry pokerowej w Czarnogórze i dojazd do niej luksusowym pociągiem - ale jak to ja powiadam, nie ma w filmie (czy też grze) nic gorszego niż realizm, toteż nie marudzę. Ale krzywy uśmiech czasem był.
Quantum of Solace było gorsze, głównie z powodu strasznie rwanego montażu - w połowie scen się gubiłem, tu jakiś pości, strzelanina, czułem się jakbym oglądał teledysk a nie film. Twórcy by mogli wziąć przykład z trylogii Bourne'a, gdzie jest to zrobione idealnie - akcja jest szybka, nie ma dłużyzn, ale też nie przesadzono w drugą stronę. Olga Kurylenko jest o wiele ładniejsza od Evy Green (kompletnie nie mój typ urody + już zawsze będzie mi się kojarzyć z rolą w "Marzycielach"). Fajny pomysł z tym umieszczeniem akcji tuż po CR, z tego co czytałem w poprzednich Bondach tak nie ma - w ogóle te stare z tego co o nich słyszę mnie odpychają.
Quantum przyssiewa i wątpię żebym zobaczył je ponownie w ciągu najbliższych 5 lat; Casino było dużo lepsze.
Dziś natomiast miałem przyjemność zobaczyć
Maxa Payne'a - film na który czekałem 7 lat. Nie wycisnęli z tej historii ani 1/3 z tego co by się dało, dużo rzeczy brakowało, ale film podobał mi się.
Plusy:
- halucynacje po Walkirii
- Jack Lupino (Sucre z PB

) - zrobiony inaczej niż w grze, ale też świetnie, prawdziwy świrus
- Mona Sax (i siostra - siurprajza - znowu Kurylenko) - bardzo sexy, trochę przerysowana (wielka spluwa + pałka u drobnej laseczki?)
- bullet time! tylko trzy, ale jakie. Szczególnie drugi - z shotgunem - miecie
Film ten utrzymany jest w podobnym stylu co "Mroczny rycerz", tzn. z kiepską kategorią wiekową ale tak pokombinowali, że jest i mrocznie i brutalnie. I choć ma się ochotę zamordować kogoś jak Olga się owija ręcznikiem na łóżku, to nie sposób się też uśmiechnąć, bo to jednak sztuka zbudować tak ponury klimat w filmie PG-15. Bo klimat jest, oooj jest, jest i obowiązkowa śnieżyca, i ponure monologi, i wizje Walkirii itd.
Minusy:
- Jim Bravura jako wielki, młody murzyn. NIE.
- Inne zakończenie niż w grze - przecież nic się nie skończyło, dobra, padła jedna postać która w grze zginęła w połowie, ale głowa Aesir sobie spierniczyła...
Historia z gry była na tyle świetna, że nie trzeba było w niej nic zmieniać. Gdyby tak zrobili - byłby hit. Tak, mamy za dużo ingerencji w fabułę, najbardziej boli mnie brak Alfreda Wodena i całego Inner Circle - TO była konspiracja, tak to wychodzi że cała ta afera została wywołana przez jedną korporację. No i Max nie poromansował sobie z Moną. Brakuje też Vladimira Lema i Vinniego Gognittiego - wiemy już więc, że dwójka będzie całkiem odbiegać od drugiej części gry (jeśli powstanie).
Samej postaci Maxa nie zaliczam ani na plus ani na minus. Nie jest zły, nie jest genialny. Jest... niezły. Podobał mi się. Przekonał mnie. Ale to nie Max z gry. I to nie wina Wahlberga, tylko trochę źle rozpisanej postaci; niemniej Max wciąż jest big badass mothafucka mającym w D wszystkich i wszystko od czasu śmierci żony.
Max Payne różni się od swojego komputerowego pierwowzoru. Niepotrzebnie, ale też to co dostaliśmy nie jest złe. To po prostu nie jest takie świetne jak oczekiwałem. Film ma ode mnie 7/10 i czekam na drugą część, bo hej, Maxie, musisz jeszcze trochę posprzątać.
To na ten tydzień, a sięgając pamięcią bardziej wstecz: (i krócej, bo chcę wrócić do Dead Set już)
-
The Strangers - kompletna kicha, przygłupawy pseudoslasher (pseudo, bo i slashowania tam dużo nie ma, a do żadnego innego gatunku ten film się nie nadaje) i tylko szkoda że zagrała tam Liv Tyler. Szczerze odradzam wszystkim. Lepiej już sobie obejrzeć po raz n-ty Hostela.
-
Gol 1 i 2 - są tam jakieś podtytuły o spełnianiu swoich marzeń czy snów, ale teraz dokładnie nie pamiętam. Filmy traktują o Santiago Munezie, biednym meksykańczyku któremu się poszczęści i zostaje wysłany do Anglii na testy w Newcastle. Można, ja tam nie narzekam specjalnie.
-
Get Smart - bardzo przyjemna komedia sensacyjna. No i występuje THE ROCK. Do piwa, z dziewczyną na luźniejszy wieczór, czy coś - spokojnie można.
-
Whisper - poor man's Omen, ale główne role grają Sawyer z Lostów i Sarah z Prison Breaka więc choćby z zawodowej ciekawości. Przynajmniej ja tak miałem... dla ludzi którym się nudzi.
Studia nie sprzyjają mi ani trochę w oglądaniu mądrych filmów. Postaram się poprawić.