Finał BCS nie był aż tak pełen fajerwerków jak niektóre wcześniejsze odcinki - raczej mocno kojarzył mi się z finałem BB - zakończył się, tak, jak ten serial powinien się zakończyć. Wszystkie wątki zostały zgrabnie pozamykane, mielimy prę fajnych występów gościnnych, a Saul/Jimmy odszedł (oczywiście nie zdradzę jak

Pewnie się powtórzę, ale z perspektywy czasu jestem pod wrażeniem, jak BCS stało się samoistnym serialem, gdzie początkowo nikt aż takich nadziei co do tego niego sobie nie robił. A tak naprawdę nie wiem, który z seriali - BB czy BCS - postawić wyżej.
I pozostaje tylko czekać, czy Vince Gilligan jeszcze za parę lat nie zechce wrócić do tego świata, może w postaci jakiegoś filmu.
A tymczasem chyba w wolnej chwili odświeżę sobie BCS od początku, już pewne smaczki z początkowych sezonów uleciały mi z pamięci.