autor: Stingwood » 31 grudnia 2016, 19:34
Nowy Rok (2016) rozpoczynałem od maratonu serialu Comedy Central o dość krótki, jednosezonowym żywocie, czyli
"Big Time in Hollywood" (10.*). Komedia głupkowata, ale dość inteligentnie napisana i zrealizowana wzorcowo, naprawdę godna polecenia, uśmiałem się jak nigdy w tamtym czasie. Następne miesiące wypełniłem czterema ostatnimi sezonami
"The West Wing" (2.), który już w pierwszych seriach wskoczył na moją wąską czołówkę seriali, więc i ostatnie, mimo że słabsze (bo i nie Sorkinowe) serie połknąłem dość szybko. W lutym z drugim sezonem wróciła
"Togetherness" (9.), która może mnie trochę rozczarowała, ale to nadal zjawisko na tle badziewia serwowanego nam przez amerykańskie stacje ogólnodostępne i część kablówek. Komediowo podziwiałem też dzieło Tiny Fey, a mianowicie
"30 Rock" (7.).
Wiosną nie obyło się również bez Saula Goodmana.
"Better Call Saul" (8.) znów zachwycił mnie swoim nieśpiesznym tempem, dobrze rozpisaną akcją i grą aktorską, no i ten klimacik Nowego Meksyku uwielbiam. Zebrałem się maju za nadrobienie (wtedy zeszłorocznej) premiery Netflix, czyli
"Master of None" (5.). Było w tym serialu coś, co mnie przyciągała, mimo że właściwie większość akcji rozgrywała się w pojedynczych scenach, jakoś przypadło mi to do gustu, bo nie spodziewałem się tak dojrzałego tworu po Azirze Ansarim, którego znałem wcześniej tylko jako Toma z "Parks and Recreation". Na początek lata wróciło upragnione
"Casual" (6.), które należało do moich ulubionych premier 2015 roku. Tu też się nie zawiodłem, aktorstwo i scenariusz nie ma sobie równych, bo i gatunek komediodramatów telewizja niezbyt szanuje. Jest w tym serialu coś, co sprawia, że uwielbiam go odpalać, gdy mi smutniej, a on nie zawodzi i zapominam o swoich problemach chodź na marne (lecz wciąż pozytywne) pół godziny.
To, co stało się później przeszło nieco moje oczekiwania. Gdy sądziłem, że po "West Wing" długo będę czekał na serial, który tak mnie porwie, pojawiło się
"Friday Night Lights" (1.). Stwierdziłem, że choć futbol amerykański do moich ulubionych sportów nie należy, dam serialowi NBC szansę, bo dostarczali wcześniej i później dobre komedie i dramaty telewizyjne. Emocje, które doświadczyłem przez pięć sezonów tego serialu należą do najpiękniejszych, jakie można sobie wyobrazić. Texas Forever! Kompanem teksańskich klimatów, był
"Longmire" (3.), który przybył na mój ekran prosto z dzikiego Wyoming. Mimo że początkowo serial miał babciny klimat i dość cenzurowali w nim "ostrą" akcję, to z czasem było lepiej, a gdy serial przejął Netflix, pochłaniałem epizody z jeszcze większym apetytem. No i nie mogę zapomnieć o serialu, który sprawił mi największą słownikową "frajdę" w tym minionym wkrótce roku, czyli
"Psych" (4.). Poczynania Gus i Shawna nie przestały mnie nudzić nawet przy ostatnich sezonach. Niby na temat każdego serialu rozpisałbym się jeszcze dłużej, ale to co dobre, trzeba przeżyć samemu, a co złe zapomnieć (dlatego nie wynotowałem rozczarowań). Pozdrawiam.
*W nawiasach luźna kolejność seriali.

Nowy Rok (2016) rozpoczynałem od maratonu serialu Comedy Central o dość krótki, jednosezonowym żywocie, czyli [b]"Big Time in Hollywood"[/b] (10.*). Komedia głupkowata, ale dość inteligentnie napisana i zrealizowana wzorcowo, naprawdę godna polecenia, uśmiałem się jak nigdy w tamtym czasie. Następne miesiące wypełniłem czterema ostatnimi sezonami [b]"The West Wing"[/b] (2.), który już w pierwszych seriach wskoczył na moją wąską czołówkę seriali, więc i ostatnie, mimo że słabsze (bo i nie Sorkinowe) serie połknąłem dość szybko. W lutym z drugim sezonem wróciła [b]"Togetherness"[/b] (9.), która może mnie trochę rozczarowała, ale to nadal zjawisko na tle badziewia serwowanego nam przez amerykańskie stacje ogólnodostępne i część kablówek. Komediowo podziwiałem też dzieło Tiny Fey, a mianowicie [b]"30 Rock"[/b] (7.).
Wiosną nie obyło się również bez Saula Goodmana. [b]"Better Call Saul"[/b] (8.) znów zachwycił mnie swoim nieśpiesznym tempem, dobrze rozpisaną akcją i grą aktorską, no i ten klimacik Nowego Meksyku uwielbiam. Zebrałem się maju za nadrobienie (wtedy zeszłorocznej) premiery Netflix, czyli [b]"Master of None"[/b] (5.). Było w tym serialu coś, co mnie przyciągała, mimo że właściwie większość akcji rozgrywała się w pojedynczych scenach, jakoś przypadło mi to do gustu, bo nie spodziewałem się tak dojrzałego tworu po Azirze Ansarim, którego znałem wcześniej tylko jako Toma z "Parks and Recreation". Na początek lata wróciło upragnione [b]"Casual"[/b] (6.), które należało do moich ulubionych premier 2015 roku. Tu też się nie zawiodłem, aktorstwo i scenariusz nie ma sobie równych, bo i gatunek komediodramatów telewizja niezbyt szanuje. Jest w tym serialu coś, co sprawia, że uwielbiam go odpalać, gdy mi smutniej, a on nie zawodzi i zapominam o swoich problemach chodź na marne (lecz wciąż pozytywne) pół godziny.
To, co stało się później przeszło nieco moje oczekiwania. Gdy sądziłem, że po "West Wing" długo będę czekał na serial, który tak mnie porwie, pojawiło się [b]"Friday Night Lights"[/b] (1.). Stwierdziłem, że choć futbol amerykański do moich ulubionych sportów nie należy, dam serialowi NBC szansę, bo dostarczali wcześniej i później dobre komedie i dramaty telewizyjne. Emocje, które doświadczyłem przez pięć sezonów tego serialu należą do najpiękniejszych, jakie można sobie wyobrazić. Texas Forever! Kompanem teksańskich klimatów, był [b]"Longmire"[/b] (3.), który przybył na mój ekran prosto z dzikiego Wyoming. Mimo że początkowo serial miał babciny klimat i dość cenzurowali w nim "ostrą" akcję, to z czasem było lepiej, a gdy serial przejął Netflix, pochłaniałem epizody z jeszcze większym apetytem. No i nie mogę zapomnieć o serialu, który sprawił mi największą słownikową "frajdę" w tym minionym wkrótce roku, czyli [b]"Psych"[/b] (4.). Poczynania Gus i Shawna nie przestały mnie nudzić nawet przy ostatnich sezonach. Niby na temat każdego serialu rozpisałbym się jeszcze dłużej, ale to co dobre, trzeba przeżyć samemu, a co złe zapomnieć (dlatego nie wynotowałem rozczarowań). Pozdrawiam.
*W nawiasach luźna kolejność seriali. ;)