autor: Aye » 02 stycznia 2008, 20:57
Helventis pisze: Myśle że własnie ze względu na ten fakt twórcy zmienili zakonczenie poprostu odpuszczając sobie próbe podjęcia wyzwania stworzenia 2 sezonu.
Jeśli jako wyzwanie rozumiemy zdobycie kolejnych 50 mln $ na dalsze 24 odcinki to rzeczywiście tutaj mógł tkwić problem. Przy ocenie serialu należy wziąć pod uwagę, że był on skierowany do raczej jak najszerszej grupy odbiorców- pewne uproszczenie są zatem nieuniknione (dlatego nie można go łatwo porównywać z produkcjami HBO, czy Showtime, które te stacje mogą bazować na ambitniejszych widzach), a po drugie jest on produkcją azjatycką, co z jednej strony może przekładać się na nieco inna od naszej wrażliwość estetyczną (nie do końca może być zrozumiany), ale jednocześnie przez oglądających z naszego kręgu cywilizacyjnego może być traktowany z większym kredytem zaufania (dyskontując premię za pewną orientalność).
Biorąc to wszystko pod uwagę muszę powiedzieć, że był to jeden z najlepszych seriali jakie do tej pory widziałem, przynajmniej jeden z najbardziej wciągających. Obejrzałem owe połączenie chińskiej legendy z koreańską historią i mitologią (nie licząc odstępu między obiema częściami) jednym ciągiem w ciągu kilku dni, co do tej pory zdarzyło mi się jedynie w przypadku pierwszego sezonu Atlantisa i Rome (co do swego charakteru znajduje się on gdzieś po środku, między bardziej rozrywkową pierwszą pozycją, a bardziej rozbudowaną i wielowątkową drugą pozycją).
Tae Wang Sa Shin Gi przy tym dla mnie serialem pewnego denerwującego paradoksu. Z jednej strony wydaje się on zdecydowanie zbyt krótki, a z drugiej samo zakończenie jest aż nazbyt długie (gdy odpaliłem pierwszy odcinek najpierw byłem zaskoczony że serial może trwać ponad godzinę, a gdy zorientowałem się, że ma 24 odcinki przygotowałem sie na przysłowiowe krojenie pomidora i ciągłe retrospekcje z życia bohaterów, tego pierwszego nie uświadczymy, a te drugie są tam gdzie być powinny i mogą denerwować tylko w ostatnim odcinku) . Historia budowana konsekwentnie przez 21 odcinków (z których zakończenie każdego stawia nas przed groźba nieprzespanej nocy, gdy wiemy, że już wypadałoby iść spać, ale jesteśmy ciekawi co dalej), jest pośpiesznie kończona w dwóch ostatnich odcinkach i pozostaje nam to nieszczęsne, nielogiczne i po prostu głupie zakończenie z niemiłosiernie dłużącymi się pojedynczymi scenami (wątki melodramatyczne, których szczerze się bałem mając przed sobą serial koreański, na szczęście przez większość fabuły nie raziły, ba nawet często były na drugim planie, ale w ostatnim odcinku, niestety już nie). Tak jak zakończenie serialu jest jego największym minusem (rozwiązanie ze skryptu, jest może mało oryginalne, ale przynajmniej pasuje do konwencji legendy), tak pierwszy odcinek jest jego średnim minusem (wiele osób go widzących może się po prostu zrazić do serialu), z mniejszych plusów ujemnych wymieniłbym może jeszcze strasznie irytującą piosenkę (Thousand Years Love) lecącą na końcu każdego odcinka i pewną, aczkolwiek rzadką niekonsekwencję w nazwach i czasami ich zbytnią dosłowność (<SPOJLER>
z Wioską Bez Środków Do Życia na czele </SPOJLER> co może po części wynikać z tłumaczenia).<SPOJLER>
Dwa ostatnie odcinki są tym bardziej denerwujące, że tematyka w nich zawarta wystarczyłaby spokojnie na kolejny sezon tj. chociażby sama wojna z Beakje, wprowadzenie skryby-lektora wprowadza wrażenie jakby producenci na siłę chcieli skończyć wszystko w 24 odcinkach</SPOJLER>
Przechodząc zaś do plusów dodatnich nie można nie wspomnieć o:
-wciągającym klimacie opowieści, klasyfikującym ją raczej jako epicką legendę, niż baśń (magia symbolów choć jest osnową fabuły, pojawia się tylko w wyjątkowych momentach dla narracji, tak że czasami może się nam wydawać, że oglądamy serial historyczny, ponadto realizm walk bliższy jest filmom Kurosawy niż współczesnym filmom azjatyckim tj. nie ma biegania po czubkach drzew),
-przyzwoitej, a w niektórych przypadkach naprawdę bardzo dobrej grze aktorskiej (mimo, że co do aktora grającego Dam Duka- pisownia z napisów, miałem z początku wątpliwości, szybko się one rozwiały bo naprawdę pasuje on do roli, ale nadal aktorsko ciekawiej wypada Ho Gae, aktorzy drugoplanowi są naprawdę bardzo dobrze dobrani, a ci których postacie mają wprowadzać do serialu humor są po prostu świetni, o Starszym Plemienia Tygrysa nie wspominając i to nie dlatego, że wprowadza humor, co przy tego typu postaciach wbrew intencjom producentów jest nader łatwo),
-nawet nie banalnej fabule (mimo wszystkich uproszczeń)- mamy bowiem nie tylko poszukiwanie świętych symboli, walkę o władzę, przyjaźń, w tym relację między Dam Dukiem a Ho Gae <SPOJLER>
ten wątek mógł być bardziej wyeksponowany, jeśli bowiem Dam Duk decyduje się wymordować 50 sojuszniczych koczowników tylko po to aby uratować życie uciekającemu przed nim Ho Gae, to rozstrzygnięcie ich walki i jej otoczka w ostatnim odcinku jest co najmniej niekonsekwentne w stosunku do dotychczasowej linii fabularnej, a zakończenie ze skryptu byłoby bardziej logiczne </SPOJLER>, a także obecny już w tragediach antycznych wątek kontroli człowieka nad własnym losem i jego zależności od losu-fatum <SPOJLER>
moralitet z zakończenia ma tu niby dawać odpowiedź, ale odpowiedź ta wypacza pierwotny scenariusz, więc rozumiem dlaczego scenarzystka się wnerwiła i opublikowała oryginalna wersje na swoim blogu</SPOJLER>
-pięknej stronie wizualnej zdjęć, którą tak lubię w kinie azjatyckim (widać, że dostrzegalna cześć funduszy poszła w plenery, kostiumy i statystów, a nie tylko w komputerowe czary-mary, które swoją drogą wyglada naprawdę nieźle)
Był to pierwszy serial azjatycki jaki widziałem (do anime jeszcze się nie przekonałem i poprzestawałem do tej pory wyłącznie na pełnometrażowych filmach) i było to jedno z moich najbardziej pozytywnych zaskoczeń ostatnich lat (jeśli nie największe). Martwi mnie jednak, że Tae Wang Sa Shin Gi może być samotną perełką wśród morza azjatyckich seriali o desygnacji comedy-romance lub drama-romance (pewną nadzieję żywię wprawdzie do "Ju Mong'a", ale 80 odcinków włącza w mojej głowie dzwonek alarmowy). Bardzo dobra oglądalność w Korei (bynajmniej nie Północnej), duże zainteresowanie serialem w Japonii i na Tajwanie, pozwala mieć nadzieję na sukces kasowy, a co za tym idzie na powstanie podobnych produkcji w przyszłości (zwłaszcza, że w Azja Wschodnia ma środki na finansowanie dużych produkcji).
[quote="Helventis"] Myśle że własnie ze względu na ten fakt twórcy zmienili zakonczenie poprostu odpuszczając sobie próbe podjęcia wyzwania stworzenia 2 sezonu. [/quote]
Jeśli jako wyzwanie rozumiemy zdobycie kolejnych 50 mln $ na dalsze 24 odcinki to rzeczywiście tutaj mógł tkwić problem. Przy ocenie serialu należy wziąć pod uwagę, że był on skierowany do raczej jak najszerszej grupy odbiorców- pewne uproszczenie są zatem nieuniknione (dlatego nie można go łatwo porównywać z produkcjami HBO, czy Showtime, które te stacje mogą bazować na ambitniejszych widzach), a po drugie jest on produkcją azjatycką, co z jednej strony może przekładać się na nieco inna od naszej wrażliwość estetyczną (nie do końca może być zrozumiany), ale jednocześnie przez oglądających z naszego kręgu cywilizacyjnego może być traktowany z większym kredytem zaufania (dyskontując premię za pewną orientalność).
Biorąc to wszystko pod uwagę muszę powiedzieć, że był to jeden z najlepszych seriali jakie do tej pory widziałem, przynajmniej jeden z najbardziej wciągających. Obejrzałem owe połączenie chińskiej legendy z koreańską historią i mitologią (nie licząc odstępu między obiema częściami) jednym ciągiem w ciągu kilku dni, co do tej pory zdarzyło mi się jedynie w przypadku pierwszego sezonu Atlantisa i Rome (co do swego charakteru znajduje się on gdzieś po środku, między bardziej rozrywkową pierwszą pozycją, a bardziej rozbudowaną i wielowątkową drugą pozycją).
Tae Wang Sa Shin Gi przy tym dla mnie serialem pewnego denerwującego paradoksu. Z jednej strony wydaje się on zdecydowanie zbyt krótki, a z drugiej samo zakończenie jest aż nazbyt długie (gdy odpaliłem pierwszy odcinek najpierw byłem zaskoczony że serial może trwać ponad godzinę, a gdy zorientowałem się, że ma 24 odcinki przygotowałem sie na przysłowiowe krojenie pomidora i ciągłe retrospekcje z życia bohaterów, tego pierwszego nie uświadczymy, a te drugie są tam gdzie być powinny i mogą denerwować tylko w ostatnim odcinku) . Historia budowana konsekwentnie przez 21 odcinków (z których zakończenie każdego stawia nas przed groźba nieprzespanej nocy, gdy wiemy, że już wypadałoby iść spać, ale jesteśmy ciekawi co dalej), jest pośpiesznie kończona w dwóch ostatnich odcinkach i pozostaje nam to nieszczęsne, nielogiczne i po prostu głupie zakończenie z niemiłosiernie dłużącymi się pojedynczymi scenami (wątki melodramatyczne, których szczerze się bałem mając przed sobą serial koreański, na szczęście przez większość fabuły nie raziły, ba nawet często były na drugim planie, ale w ostatnim odcinku, niestety już nie). Tak jak zakończenie serialu jest jego największym minusem (rozwiązanie ze skryptu, jest może mało oryginalne, ale przynajmniej pasuje do konwencji legendy), tak pierwszy odcinek jest jego średnim minusem (wiele osób go widzących może się po prostu zrazić do serialu), z mniejszych plusów ujemnych wymieniłbym może jeszcze strasznie irytującą piosenkę (Thousand Years Love) lecącą na końcu każdego odcinka i pewną, aczkolwiek rzadką niekonsekwencję w nazwach i czasami ich zbytnią dosłowność (<SPOJLER> [color=white][i]z Wioską Bez Środków Do Życia na czele [/i][/color]</SPOJLER> co może po części wynikać z tłumaczenia).<SPOJLER>[color=white][i]Dwa ostatnie odcinki są tym bardziej denerwujące, że tematyka w nich zawarta wystarczyłaby spokojnie na kolejny sezon tj. chociażby sama wojna z Beakje, wprowadzenie skryby-lektora wprowadza wrażenie jakby producenci na siłę chcieli skończyć wszystko w 24 odcinkach[/i][/color]</SPOJLER>
Przechodząc zaś do plusów dodatnich nie można nie wspomnieć o:
-wciągającym klimacie opowieści, klasyfikującym ją raczej jako epicką legendę, niż baśń (magia symbolów choć jest osnową fabuły, pojawia się tylko w wyjątkowych momentach dla narracji, tak że czasami może się nam wydawać, że oglądamy serial historyczny, ponadto realizm walk bliższy jest filmom Kurosawy niż współczesnym filmom azjatyckim tj. nie ma biegania po czubkach drzew),
-przyzwoitej, a w niektórych przypadkach naprawdę bardzo dobrej grze aktorskiej (mimo, że co do aktora grającego Dam Duka- pisownia z napisów, miałem z początku wątpliwości, szybko się one rozwiały bo naprawdę pasuje on do roli, ale nadal aktorsko ciekawiej wypada Ho Gae, aktorzy drugoplanowi są naprawdę bardzo dobrze dobrani, a ci których postacie mają wprowadzać do serialu humor są po prostu świetni, o Starszym Plemienia Tygrysa nie wspominając i to nie dlatego, że wprowadza humor, co przy tego typu postaciach wbrew intencjom producentów jest nader łatwo),
-nawet nie banalnej fabule (mimo wszystkich uproszczeń)- mamy bowiem nie tylko poszukiwanie świętych symboli, walkę o władzę, przyjaźń, w tym relację między Dam Dukiem a Ho Gae <SPOJLER>[color=white][i]ten wątek mógł być bardziej wyeksponowany, jeśli bowiem Dam Duk decyduje się wymordować 50 sojuszniczych koczowników tylko po to aby uratować życie uciekającemu przed nim Ho Gae, to rozstrzygnięcie ich walki i jej otoczka w ostatnim odcinku jest co najmniej niekonsekwentne w stosunku do dotychczasowej linii fabularnej, a zakończenie ze skryptu byłoby bardziej logiczne [/i][/color]</SPOJLER>, a także obecny już w tragediach antycznych wątek kontroli człowieka nad własnym losem i jego zależności od losu-fatum <SPOJLER>[color=white][i]moralitet z zakończenia ma tu niby dawać odpowiedź, ale odpowiedź ta wypacza pierwotny scenariusz, więc rozumiem dlaczego scenarzystka się wnerwiła i opublikowała oryginalna wersje na swoim blogu[/i][/color]</SPOJLER>
-pięknej stronie wizualnej zdjęć, którą tak lubię w kinie azjatyckim (widać, że dostrzegalna cześć funduszy poszła w plenery, kostiumy i statystów, a nie tylko w komputerowe czary-mary, które swoją drogą wyglada naprawdę nieźle)
Był to pierwszy serial azjatycki jaki widziałem (do anime jeszcze się nie przekonałem i poprzestawałem do tej pory wyłącznie na pełnometrażowych filmach) i było to jedno z moich najbardziej pozytywnych zaskoczeń ostatnich lat (jeśli nie największe). Martwi mnie jednak, że Tae Wang Sa Shin Gi może być samotną perełką wśród morza azjatyckich seriali o desygnacji comedy-romance lub drama-romance (pewną nadzieję żywię wprawdzie do "Ju Mong'a", ale 80 odcinków włącza w mojej głowie dzwonek alarmowy). Bardzo dobra oglądalność w Korei (bynajmniej nie Północnej), duże zainteresowanie serialem w Japonii i na Tajwanie, pozwala mieć nadzieję na sukces kasowy, a co za tym idzie na powstanie podobnych produkcji w przyszłości (zwłaszcza, że w Azja Wschodnia ma środki na finansowanie dużych produkcji).