Szymon Hołownia, jeden z tych publicystów katolickich, których cenię (niewielu ich jest) napisał, iż księża często myślą, ba, są wręcz pewni, że wraz ze święceniami, spływa na nich jakaś większa mądrość. A to nieprawda. Nie stają się ani mądrzejsi, ani lepsi, są tacy, jakimi nauczyli się być. Jeśli dany ksiądz to rozumie, to wszystko jest w porządku, jest mnóstwo bardzo dobrych kapłanów. Ale jak ksiądz tego nie rozumie... Jest również mnóstwo marnych księży - jak w każdym zawodzie, są tacy i tacy. U nas problem polega na tym, że ciągle nie można oddzielić państwa od kościoła. Wcale nie chodzi o to, że kościół nie może wypowiadać się w sprawach dotyczących polityki, moralności jej dotyczącej, godnych zachowań. Chodzi o to, że kościół jako taki nie może powiedzieć, ten kandydat jest fajny, a ten jest be. Tak się składa, że przestępcy kandydować nie mogą, a poglądy niezakazane kodeksem karnym (np. faszyzm) nie mogą być podstawą do dzielenia ludzi na lepszych i gorszych. Nie rozumiem religii w szkołach, nie rozumiem, że ludzie nie rozumieją, że słowo "katolicki" - znaczy "powszechny", a nie polski, nie rozumiem twierdzenia, że tylko ta religia jest dobra, nie rozumiem, że katolik potrafi szydzić z innych, obrażać ich, że potrafi być antysemitą, a wszystko to pod pozorem głębokiej wiary. Wiara musi wynikać z wolności, jeśli jest w taki czy inny sposób narzucona, "wgrana", a więc nie jest świadomym wyborem, jest przysłowiowym koszyczkiem ze święconką na Wielkanoc, to nie jest wiarą, a jakąś tam mniej lub bardziej sensowną tradycją.
No, tak czy siak, ten serial był taką fajną odtrutką na powagę wokół tych tematów, które serwują nam politycy, księża i media
