
Kolejna moja znajoma wróciła właśnie z wojaży, gdzieś po Indiach, Chinach, Tybecie i okolicach i oczywiście nie mogła nie podzielić się ze mną swoimi wrażeniami. Z oczami pełnymi gwiazdek opowiadając o niesamowitej religii i kulturze wschodu.
Do wszystkich, których także dotknęła ta nowomodna przypadłość - weźcie się wszyscy puknijcie w głowę.
Ja naprawdę nie mam nic przeciwko podróżom, ale na boga, podchodźcie to tematu z większym dystansem. Nie opowiadajcie wszem i wobec, jak to zmieniło wasze życie i otworzyło wam oczy, łącznie z tym trzecim, na środku czoła - bo to nie sprawia, że wyglądacie na bardziej oświeconych, tylko na zrobionych w jajo frajerów.
Na cholerę szukać szczęścia i prawdy o życiu u buddyjskich mnichów, skoro macie to na wyciągnięcie ręki w najbliższym kościele. Wszystkie religie są podobne, więc nie fascynujcie się głupio skromnym życiem tybetańskich mnichów, bo życie w ascezie nie jest obce i w naszej religii. Nie opowiadajcie o niezwykłym spokoju w ich klasztorach, bo i w naszych można znaleźć wytchnienie i odpocząć od wariackiej pogoni za pieniądzem. Nie snujcie opowieści o rewelacyjnych metodach medytacji i sięganiu w głąb siebie, bo odmawianie różańca stworzono właśnie po to, by ułatwić osiągnięcie tego stanu.
Co więcej, samo ubóstwo nie jest i nigdy nie było wartością samą w sobie. Skoro pieniądze szczęścia nie dają, to działa to także i w drugą stronę, ich brak też wam niczego nie zapewni. Zapomnijcie więc o przewartościowywaniu priorytetów, bo to jest nonsens. Szczególnie, gdy mówi to osoba w bucikach od Jimmy’ego Choo. Skoro czujesz potrzebę zmiany, to jej dokonaj, ale bez wspierania się buddyzmem, bo robiąc kilkudniową wycieczkę po tamtych rejonach, zaledwie polizałaś szybę i to szybę wystawową, gdzie wszystko wyglądało jak polukrowane.
Buddyzm nie jest religią ekspansyjną, ale jak każda inna ma także cele misyjne. A jak najlepiej złapać białego Europejczyka, ano na duchowość. Wiadomo, że od czasu do czasu w każdym z nas rodzi się egzystencjalne zaniepokojenie i pytanie, dokąd zmierzam. Cywilizowany świat opiera się dobrach materialnych, więc zaczyna nam czegoś brakować i naprzeciw takim właśnie wątpliwościom wychodzą religie Wschodu - niczym znający się na swojej pracy marketingowiec. A ja się zakładam z Wami, że połowa tych uduchowionych mnichów bez wahania zamieniłaby to swoje życie na dobry samochód, tysiąc pięćset kanałów w telewizorze i hamburgera.
Na koniec wyjaśniam, żeby nie było, że mój tekst to jedna wielka, "czarna" propaganda. Jestem ateistą i nigdy nie czułem, że religia jest mi do czegoś potrzebna. Jeśli ktoś jednak szuka takich doświadczeń, to może je znaleźć tuż za rogiem, bez potrzeby golenia głowy i walenia w bębenki.
To tyle, a teraz idę zapalić kadzidełko.